wtorek, 26 listopada 2013

"WYRASTAŁEM W CIENIU RIESE"

        Widzę, że nie zdążyłem z zamieszczeniem tutaj przeprowadzonego prze Tomka Kostyłę wywiadu ze mną a już można go znaleźć w internecie, poniżej zamieszczam całość:

"
WYRASTAŁEM W CIENIU RIESE

Historia rodziny Grzegorza Borensztajna mogłaby zainspirować niejednego reżysera, który mając odrobinę wyobraźni stworzyłby niezwykły film, w którym ludzkie dramaty, miłość, rozpacz i nadzieja tworzyłyby niezwykły obraz. Byłaby to opowieść nieprawdopodobna dla wielu z nas, bowiem najczęściej nasza wiedza o historii zatrzymuje się na wymaganym minimum. Czasami i to minimum zdaje się być sferą nie do zdobycia. W czasach, w jakich obecnie żyjemy, wyobraźnia odbiorcy jest kształtowana przez obrazy, a nie przez słowa czy litery. Obrazem potrafimy zdobyć widza, nawet jeśli dajemy mu temat wyssany z palca, obcy. Tak wiele zależy od pomysłowości reżysera, który swoje artystyczne fantazje potrafi sprzedać całemu światu
Dlatego ten film miałby tę przewagę, że ukazałby historię, która wydarzyła się naprawdę...

Jesteś osobą, która Drugą Wojnę Światową ma niejako we krwi. Pomijając fakt, iż wychowywałeś się tu, w Górach Sowich- w cieniu Kompleksu Riese, to również Twoja rodzina jest z tym miejscem szczególnie związana..

W rozmowach ze znajomymi, interesującymi się tematem historią ostatniej wojny, jak i tematyką Kompleksu Riese, zawsze na początku znajomości mówię, że jestem genetycznie skażonym i napiętnowanym jak mało kto tą tematyką. Masz rację- nie ma chyba na chwilę obecną na terenie Gór Sowich osoby, która tę historię miała tak głęboko w sobie jak ja. Riese- historia przedwojenna, wojenna i powojenna mojej rodziny związana jest z tym obszarem choć przebiegała dwutorowo. Jestem tubylcem, nie mam przodków którzy tu przybyli po wojnie. Oni tu byli cały czas, odkąd to wszystko się zaczęło. Mój Dziadek- robotnik obozu pracy i zagłady Auschwitz, został przeniesiony potem do Gross -Rosen. Wyzwolenie zastało Go w lazarecie w Kolcach koło Głuszycy. Natomiast Babcia, to była rodowitą Niemka, jak to mówili, autochtonka - mieszkanka Wałbrzycha, Od czasu wybuchu wojny przebywała w Głuszycy. Drugi dziadek - nie miejscowy, ale za to historyk amator. Myślę, że z tego powodu Riese mam we krwi, zostałem tym naznaczony. W dodatku życie i przeżycia moich dziadków stygmatyzuje całe moje podejście do wszelkich zagadek historii - to takie znamię wyryte w mojej świadomości i dlatego chcę odkrywać moją małą historię... Zresztą, sam wiesz, że temat ten to jedna wielka niedokończona rozmowa…

Tak, to prawda. Historia Twojej rodziny niemal kwalifikuje się na scenariusz filmowy. Niecodziennie spotyka się takie sytuacje napisane prze życie. Często szukamy tematów na dobrą opowieść i równie często dobre opowieści banalizujemy. Dla mnie Riese- dla kogoś, kto się tym interesuje dopiero od kilkunastu lat- to wiedza zawarta w informacjach historyków, spekulacjach poszukiwaczy i legendach dziennikarzy, a także namacalne pozostałości w Górach Sowich. Ty w tym wyrastałeś. Miałeś to na co dzień od zawsze. Wracając do Twoich dziadków, co sprawiło, że ich drogi się połączyły?

Fakt, że zostali małżeństwem zawsze będzie dla mnie wielką zagadką. Mówi się, że miłość nie zna granic, ale nie wiem czy tak wtedy było. Niestety, nie zdążyłem już o to spytać wprost Babci. Wszystko, co wtedy zaszło było całkowicie inne i chyba niespotykane. Moja Babcia- Niemka ewangeliczka, Dziadek- żyd, który przez wojnę i przez to, przez co przeszedł, stracił wiarę i nie praktykował. Oni spotkali się tuż po wyzwoleniu w Wustegiersdorf, czyli w Głuszycy. Babcia ponoć skierowana została do pomocy przy więźniach opuszczających swe obozy pracy i lazarety, których trapił tyfus i dur. Tak na marginesie, to wiele więźniów, których śmierć przypisujemy niemieckim oprawcom umarło, niestety, w pierwszych dniach swojej wolności i jak to było z radziecką władzą - ich śmierć nie została niegdzie odnotowana. Dlatego wiele rodzin nigdy po w po wojnie nie dowiedziało się gdzie spoczywają ich krewni. A przyczyną ich śmierci był chociażby ciepły chleb, podany przez żołnierzy radzieckich, który spowodował skręt kiszek... Wracając do dziadków - wierzę w tę historię, że właśnie się poznali w szpitalu (obecne gimnazjum w Głuszycy) gdzie Babcia opiekowała się chorymi oswobodzonymi robotnikami. Dziadek został w Głuszycy bo nie miał gdzie już wracać Był przekonany, że cała Jego rodzina nie przeżyła wojny, otworzył warsztat szewski, a Babcia z nim została - tutaj był jej dom, praca, przeszłość i przyszłość. Wyszła za mąż i nie musiała wyjeżdżać ze swej ojczyzny. Pewnie przez wiele lat zastanawiała się, czy to był dobry wybór. Ale gdyby nie Oni, to mnie by nie było.

To prawda, że dzieje naszych przodków często dla nas samych są niezrozumiałe. Nie potrafimy wytłumaczyć pewnych rzeczy. Ale z drugiej strony, to łatwo jest nam oceniać po faktach. Tak jak wspominałeś- miłość nie ma barier, ani granic. Miłość żydowskiego więźnia, którego koniec tej straszliwej wojny zastał w Arbeitslager Doernhau (Kolce koło Głuszycy) do niemieckiej dziewczyny, która nie zdawała sobie, być może, sprawy z koszmaru, który rozgrywał się nieopodal za oknem jej domu. Chyba oboje, jeszcze siebie nie znając, nigdy by nie zakładali, że tak się stanie. Życie pokazało, że jest inaczej. A jak Ty w tym wszystkim się odnajdywałeś? Mam tu na myśli pytania, które zadaje ciekawy świata człowiek, dorastający w takich okolicznościach. Czy dzieje dziadków wpłynęły na to, że interesujesz się historią, eksploracją?

Wiesz.. nie zastanawiałem się nad tym czy te historie są niezrozumiałe. Ja nie poznałem ich na tyle aby do końca odczytać ich historię i żeby to zrozumieć. Dziadek zmarł zanim przyszedłem na ten świat, Babcia umarła w 2007 roku, ale i jej nie zdążyłem zadać wszystkich dręczących mnie pytań. Pozostały niedomówienia. Dziadka znałem tylko z opowiadań mego taty, babci i paru postronnych ludzi. Jedyną zagadką dla mnie było to, jak się poznali i jak się w sobie zakochali - dwa inne światy. Z jednym nie mogę się zgodzić. Moja babcia nie należała do tych Niemców, którzy nie wiedzieli, co się dzieje za oknem - sama należała do kobiecych hufców pracy dla niemieckich dziewcząt i w czasie wojny pracowała przy obozach dla robotników. Zresztą o Jej doświadczeniach wojennych można napisać inną historię. Natomiast ja sam- jako wnuczek Niemki i Żyda, powiem szczerze radziłem sobie z tym i nadal radzę, chociaż teraz jest prościej - nie boję się o tym mówić, nie wstydzę się swego pochodzenia i przodków, choć często z tego powodu miałem przykrości i pewnie podobne jakie mieli moi dziadkowie. Często zadawałem sobie pytanie kim jestem, gdzie powinienem być i pytałem o to Babcię, rodziców i swoje sumienie. Koniec końców odpowiedź była ta sama: JESTEM POLAKIEM, wolnym Polakiem. Nie jestem Żydem, ani Niemcem. Po prostu jestem Polakiem stąd- z odrodzonego Dolnego Śląska. A wracając do moich Dziadków, to babcia odpowiadała na pytanie kim jest zawsze z wielkim strachem, żalem i bólem - bo praktycznie do końca życia żyła z wyrytym piętnem lokalnych ludzi. "Patrz na tą Niemrę, Helga taka"- pokazywali Ją palcami niektórzy, a władze PRL-u też nie ułatwiały życia. Polska Ludowa najchętniej pozbyła by się takiej osoby, która jednak z własnej woli przyjęła obywatelstwo polskie i stała się Polką, a do tego wychowała trzech synów na dumnych ze swych barw patriotów polskich. Dla władz również dziadek pozostał niewygodnym żydem i w dodatku prywaciarzem. Z tego powodu mego tatę wyrzucili z technikum, a i mnie z powodu pochodzenia Dziadka, wyzywali w szkole od żydków. Ale powiem ci, iż zauważyłem jedną ciekawą sprawę z moim nazwiskiem. Historyk wie że jest żydowskie, a zwykli ludzie myślą że niemieckie i tu jest całe sedno. W naszej lokalnej społeczności, ci co myśleli że jestem z pochodzenia Niemcem - widzieli we mnie kogoś lepszego od nich, a ci, którzy widzieli we mnie żyda, to patrzyli z pogardą… fajna zależność. Dlatego wiem, że życie i historia Dziadków wpłynęły na mnie bardzo, wsiąkłem w ten klimat, w ich historię i w to co ich ukształtowało, chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. Pytałem i słuchałem. Babcia dużo mi pokazywała i tłumaczyła, tata pokazywał miejsca, które zaś pokazał mu Dziadek i które sam znalazł. Następnie już zacząłem szukać sam...zresztą co innego było robić mając takie korzenie i mieszkając w takim rejonie pełnym obozów pracy, sztolni, tajemnic i wciąż nierozwiązanych historii? - nic tylko kopać i poznawać moją małą ojczyznę. ...

Poruszyłeś Grzegorz, bardzo ważną kwestię- tożsamość. Odpowiedź na pytanie "kim jestem?"- być może jest łatwa dla kogoś, kto w pełni jest umiejscowiony w danej populacji. Na pewno nieco inaczej rozumieją to osoby, których przodkowie z różnych powodów zostali wpisani w pewną nową rzeczywistość. Jako polski nacjonalista, wiem o tym, że tożsamość, to coś więcej niż tylko pochodzenie i krew. To także lojalność wobec większości, związanie się duchowe i asymilacja. Nie można stosować marksistowskiej i hitlerowskiej dialektyki wobec ludzi, bo prowadzi to całkowitej aberracji. Tożsamość narodowa, to również określenie się przed samym sobą kim się czuję i kim chce się być. Roman Dmowski pisał: "jestem Polakiem, bo mam obowiązki polskie". To stawia każdego z nas w jednym szeregu, jeśli tylko słowa te mają dla nas głębsze znaczenie.

Poruszyłem tą kwestię chyba z premedytacją, bo te pytanie, które zadałeś towarzyszy mi całe moje życie i nie ważne czy dotyczyło to lat przedszkolnych i szkolnych, czy współczesności. Teraz mam 35 lat - czasy się zmieniły, ale pytanie o moją tożsamość tym kim jestem i skąd cały czas wisi gdzieś na moją głową. Dziwne, ale cały czas czuję, że większość ludzi których spotykam na drodze odbierają mnie jak "obcego", nie mówią, nie piszą "ale z ciebie dobry patriota, oby takich Polaków było więcej", tylko prawie wprost: "ty jesteś Niemcem tak?”. A bardziej rozeznani w nazwiskach: „nie, ty to Żyd?!". Czasami mam po prostu tego dość, nie chce mi się już tego tłumaczyć, że jestem Polakiem i całego siebie oddam za Polskę - znam wartość bycia patriotą i żyję historią mojej Ojczyzny- bo nie ma takiej drugiej narodowości w Europie jak Polacy. Powtarzam z uporem maniaka - ja jestem Polakiem - mój Tata to Polak, Mama - Polka z takimi korzeniami jak niektórzy chwalący się pochodzeniem by takie chcieli posiadać. Moi Dziadkowie ze strony mamy, to Polacy z dziada pradziada, Z ust Babci Gerdy- mamy mojego Ojca- nigdy nie usłyszałem że jest Niemką - tylko Polką, po prostu została u siebie w swojej małej ojczyźnie i to właśnie głównie Ona - Niemka wpajała mojemu Ojcu, co to jest patriotyzm. Dziadek- urodzony w Polsce Żyd- myślał podobnie. Dlatego ja nie jestem Żydem, nie jestem Niemcem jestem tylko POLAKIEM. Żyję tu, urodziłem się tutaj, mieszkam i chyba umrę w Górach Sowich. Codziennie poznaję historię i w jakiś sposób ją tworzę. Nie historię Niemiec, nie Izraela, ale historię Polski. Taka ciekawostka: pochodzenie Babci umożliwiało mojemu Tacie uzyskanie paszportu niemieckiego i nawet nachalnie mu to proponowali, ale on nie chciał. Zawsze podkreśla, że jest Polakiem, a w latach 80-tych ubiegłego wieku działał w „Solidarności”. Żydem - nawet jakbym chciał nim być - nie da rady. Dziadek nie mógł mi przekazać pochodzenia - bo to żeby być Żydem, krew musi przekazać Żydówka. Cóż mogę powiedzieć - konkluzja jest prosta: ciężko być Polakiem wśród "prawdziwych" Polaków...

Problem, który poruszyłeś jest o tyle istotny, że wraz z obniżeniem poziomu kultury polskiej oraz świadomości, większość społeczeństwa reaguje w sposób emocjonalny oraz instynktowny. Szczególnie w kwestiach narodowości. To dlatego tak wielu ludzi woli patrzeć na Ciebie przez Twoje pochodzenie. To nie wymaga myślenia. Wygodniej im zakładać, że jesteś kimś obcym, a nie to kim jesteś naprawdę, kim się czujesz sercem i duszą. Powiem Ci, że poznałem kilka osób, które miały podobne doświadczenia, ale ich zdecydowana postawa- niezmienne przekonanie o byciu Polakiem, sprawiła, że tzw. polactwo, nie było w stanie osłabić ich patriotyzmu. Nota bene- po uczynkach poznajemy kto jest kim. Dlatego ci Polacy, którzy stali się nimi z własnego wyboru- wpisani trwale juz w naszą tożsamość- nadal nimi są i będą. Wracając jeszcze do Twojego dziadka.. przeżył AL Riese, pozostał na tych ziemiach... w jakim stopniu odcisnęło się na nim to piętno tego piekła? Bo przecież obozy Riese, to w sumie ostatni etap tej wojennej gehenny?

Co do losów mojego dziadka mogę się tylko oprzeć na wspomnieniach przekazanych mi przez tatę i odpowiedziach na pytania zadawane mojej Babci. Bardzo żałuję, że dziadek nie dożył mego przyjścia na świat. Dziadek- Szyja Borensztajn urodził się w Myszkowie. Przed wojną zdążył założyć rodzinę a mieszkał później w kamienicy na Małym Rynku w Częstochowie, której był właścicielem, tuż pod Jasną Górą. Będąc z zawodu szewcem prowadził zakład, miał trzech synów. Należał raczej do zamożnych ludzi. W czasie wojny trafił wraz z całą rodziną do getta w Częstochowie, gdzie był świadkiem śmierci swoich bliskich. Z getta trafił do obozu Auschwitz i tu chyba stała się najstraszniejsza rzecz w jego życiu, rozdzielili Go z rodziną. Żona i synowie trafili najprawdopodobniej od razu do gazu, podobno jednego syna rozstrzelano na Jego oczach. Wtedy to chyba stracił wiarę w Boga... Po krótkim epizodzie w Oświęcimiu zostaje przeniesiony do nowo tworzonego obozu Auschwitz II - mało kto wie, ale to była pierwsza nazwa obozu w Rogoźnicy czyli w Gross -Rosen, tu na Dolnym Śląsku pod Strzegomiem. Tam, aby przeżyć zgłaszał się do każdej niemalże pracy. Pewnego razu hitlerowcy szukali kowali i ślusarzy do jakiś robót blacharskich (możliwe, że chodziło o jakieś części pojazdów wojskowych) i dziadek zgłosił się do tej pracy- potrafił w końcu władać młotkiem. To chyba Go uratowało, bo jeden z nadzorujących SS- manów przyglądał się Jego pracy i w pewnym momencie podszedł mówiąc mu, że nie jest kowalem bo inaczej bije młotkiem. Dziadek mu odpowiedział, że jest szewcem - tak zaczął naprawiać buty w obozie i strażnikom i innym więźniom. Dziadek stał się więźniem kilku podobozów związanych z AL Riese, przez to że ciągnął Go za sobą właśnie ten SS-man. Widocznie musiał być jakimś decyzyjnym oficerem. Dziadek najdłużej „zabawił" w kompleksie Ludwigsdorf- obecnie są to Ludwikowice Kłodzkie- w fabryce amunicji i tam widział ludzi zabarwionych na różne kolory, pracujących w tych obiektach. Tam też spotkał swego brata, który później zginął - Dziadek wiedział nawet gdzie był pochowany - pokazywał te miejsce memu tacie w 1968 roku. Później dziadka przenosili do różnych obozów pracy na terenie kompleksów rozmieszczonych w górach. Ewakuacji i wymarszu udało się Mu uniknąć również dzięki temu SS-manowi, który skierował Dziadka do lazaretu w Kolcach- nazywanym potocznie umieralnią- aby mógł doczekać wyzwolenia. Wojna chyba nie skończyła się dla Dziadka w dniu 8 maja 1945 roku. Radzieckie wojsko dało wyzwolonym gorący chleb do jedzenia i wielu z nich wtedy umarło na skręt kiszek, a innych powoli wykańczał tyfus i dur brzuszny Dziadek trafił do szpitala w Głuszycy (obecne budynek gimnazjum) i tam poznał właśnie Babcię. Czemu został - a gdzie miał iść? Cała rodzina zginęła, nikt nie ocalał, nowe władze oznajmiły mu, że nie ma do czego wracać - bo już nie jest właścicielem swojej kamienicy - bo teraz wszystko jest państwa, więc został na Ziemiach Odzyskanych, budując nową miłość, nowe życie od podstaw. Zamieszkał z babcią w mieszkaniu, gdzie miał swój warsztat szewski ( do tej pory ludzie pamiętają, że najlepsze buty robił Borensztajn), szkolił czeladników i znów miał trzech synów, którym dał na imię tak samo jak tym których już nie miał... Wojna - odbiła się na nim wielkim piętnem i nie chodzi tu o zdrowie fizyczne. Ponoć był człowiekiem bardzo skrytym, cichym i małomównym, dla swoich synów surowym i wymagającym. W sumie chyba mój tata miał z nim najlepszy kontakt, zresztą pomagał Mu w warsztacie a dziadek uczył go rzemiosła. Z opowiadań ojca wynika tylko, że Dziadek się ożywiał i długo rozmawiał jak odwiedzał Go inny więzień i towarzysze niedoli. Wtedy też i mój tata dowiadywał się co nieco. Dopiero niedługo przed swoją śmiercią, zabierał Dziadek tatę na wycieczki w teren, gdzie pokazywał miejsca, w których przebywał jako więzień, pokazywał miejsca cierpienia oraz pochówku współwięźniów. W późniejszych latach szukał długo informacji na temat członków swojej rodziny. Odnalazł tylko siostrę - reszta zginęła... Świadomość okrucieństw wojny, nie pozwoliła chyba Mu do ostatnich dni jego życia zasnąć spokojnie w łóżku. Demony Riese były zawsze obok... Tak na co dzień, to był rzetelny w pracy, skąpy w uczuciach, cichy i małomówny, zawsze z przewiercającym badawczym i czujnym spojrzeniem - tak zapamiętała Go rodzina i mieszkańcy Głuszycy.
Demony Riese.. spotykałem się z tym określeniem kilka razy. Dzisiaj mamy wiele hipotez odnośnie przeznaczenia i prac w kompleksach Gór Sowich. Czy Dziadek miał świadomość tego, co się dzieje w tym miejscu, w którym przebywał? Mam tu na myśli samo Riese jak i kompleks w Ludwikowicach Kłodzkich.
Ciężko teraz powiedzieć, czy dziadek zdawał sobie sprawę z tego w czym uczestniczył i co robił, przede wszystkim dlatego, że była bardzo duża rotacja była i często ich przewozili w różne miejsca. Dziadek najdłużej przebywał w Ludwikowicach Kłodzkich w fabrykach Nobel AG. Tam pracował przy produkcji amunicji. Potwierdził fakt, że ludzie tam pracujący mieli przebarwienia - wyraźny niebieski, albo żółty wpadający w pomarańcz i biały. Najgorzej mieli ci, co byli pomarańczowi - wiadomo było, że oni już „zostawali w pobliskim lesie". Nie było tajemnicy w tym, co tam robili - była to amunicja różnego kalibru - tradycyjna prochowa i z innymi wspomagaczami. Część pracowała w kopalni. Dziadek krótko pracował również gdzieś w rejonie Osówki - ale z opowiadań bardziej by pasowało, że w rejonie tzw. "oślej łączki" - jest to dolina między Zimną Wodą (Kaltwasser), a główną drogą przez las na Osówkę. Niestety, mało o tym opowiadał- wręcz nie chciał. Wspominał tylko, że już pod koniec wojny przez parę dni jeździł ciężarówką z obozu w rejonie Kolc w stronę Jugowic. Od wiaduktu kolejowego w Jedlince jechał około pięć minut w stronę Jugowic (Hausdorf). Następnie wysiadali i po lewej stronie drogi pracowali w niedużej sztolni. To tam właśnie zapadł na "chorobę" i jego "opiekun"- oficer niemiecki- wysłał Go do "szpitala" w Kolcach - gdzie miał dożyć zbliżającego się wyzwolenia... Prawda jest taka, że żaden z nich, żaden z więźniów nie wiedział co robi. Pracowali na danych odcinkach i przenoszeni byli w różne sektory, nie mogąc się przy tym się kontaktować z innymi więźniami z innych podobozów. O tym też niekiedy opowiadali ci, którzy przeżyli - dziadek nazywał ich gadaczami - bo gadali po to, aby ktoś ich słuchał... Dziadek chciał o tym zapomnieć i tyle. Ból i strach tłumił w sobie do końca życia...

My nie przeżyliśmy takiego koszmaru. Nasze pokolenie tego często nie pojmuje- nie rozumie, że można żyć w ciągłym strachu, silniejszym od czegokolwiek innego. Jest to strach niewytłumaczalny i często niezrozumiały przez otoczenie. W wielu wspomnieniach więźniów- zarówno obozów koncentracyjnych, łagrów jak i osadzonych na długoletnie wyroki- pojawia się syndrom tego zjawiska, nad którym de facto nie da się zapanować. A jak w tym wszystkim się odnajdywała Twoja Babcia? Jak przyjęła nową rzeczywistość po 1945 roku?

Babcia Gerda była osobą, która potrafiła wprost opowiadać o swoim życiu Była bardzo otwarta, mimo przykrości jakie Ją spotykały w latach powojennych. Była Niemką- a Niemiec to zło... Wracając do początków - babcia urodziła się w Wałbrzychu i mieszkała od urodzenia w Glinniku na tzw. Czarnym Osiedlu - do tej pory stoi tam jej rodzinny dom. Tata babci był starszym sztygarem w kopalni, a do tego posiadali młyn - już nie istniejący niedaleko kościółka w Glinniku. Babcia wraz z siostrą wychowywały się w przyzwoitych warunkach - bo mieli dobrze sytuowaną rodzinę, babcia chodziła do szkoły ogrodniczej i z tego powodu trafiła do Głuszycy, gdzie miała praktyki u ogrodnika. W 1938 roku poznała młodego inżyniera, związanego z drążeniem sztolni w okolicach Głuszycy. Ich przyjaźń trwała do 1943 roku, kiedy to ostatecznie owy inżynier pożegnał się z babcią, która wtedy zrozumiała znaczenie tajemnicy Riese. Wiedzieli, że nigdy więcej się nie spotkają. Strach przed tymi tajemnicami był tak duży, że Babcia odważyła się wejść do lasów w pobliżu kompleksów dopiero w 1946 roku. Jak wiem, ona sama w sposób szczególnie osobisty odebrała czas wojny. Często była blisko więźniów, robotników przymusowych i straceńców z obozów zagłady... Sama zmuszona była do prac na rzecz III Rzeszy - należała do dziewczęcych hufców pracy i z tego powodu pracowała na linii tramwajowej na Śląsku w Zabrzu jako kontrolerka i konduktorka. Pracowała w Raszówce koło Kamiennej Góry przy składaniu moździerzy, a na koniec wojny znów u swego ogrodnika. Często spała w barakach, gdzie za ścianą byli więźniowie z obozów ( tak było w Raszówce) i mówiła, że nawet dostawali mniej jedzenia od nich... Samo wyzwolenie zastało Ją w rodzinnym domu w Wałbrzychu. Wieczorem, 8 maja 1945 roku, zapukali do nich radzieccy żołnierze i kazali im się pakować, bo rano ich wysiedlają. Na szczęście nazajutrz już było po wojnie, choć nie dla wszystkich się ona skończyła… Pierwsze lata były dla Babci bardzo ciężkie. Wysiedlenia, walka z ludnością napływową o swoją godność, w międzyczasie wysiedlenie jej siostry, a później moich pradziadków. Babcia została, bo już wtedy była żoną mojego Dziadka. Mimo tego, że starała się szybko zasymilować do nowej rzeczywistości, nowej ojczyzny; to na każdym kroku dawali jej odczuć że jest Niemką. Ta sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero wraz z końcem lat pięćdziesiątych i w sześćdziesiątych- wtedy nagle stała się osobą pożądaną w środowisku. Jak trzeba było tłumaczyć księgi i dokumenty dla urzędu, napisać listy. Babcia nigdy nie skarżyła się na swój los, widziała wiele i wiele chciała przekazać. Niestety, ja za późno zacząłem się tym interesować a Babcię zmogła choroba - jak zawsze bywa już, takie osoby odchodzą zbyt szybko...

.a my często zbyt późno orientujemy się, że tracimy kogoś wyjątkowego, że teraz dopiero jesteśmy na tyle dojrzali, aby należycie docenić, zrozumieć i wyciągnąć wnioski. I bardzo nam wtedy brakuje tej Osoby. Jedynym pocieszeniem pozostaje chyba nasza pamięć oraz próba odtworzenia tych opowieści- przeniesienia ich w świat naszych poszukiwań, kiedy idziemy po śladach tamtych wspomnień. Nadal jesteś mieszkańcem Gór Sowich, natomiast ja odkrywam nieustannie walory krajoznawcze i historyczne tego zakątka. Co- według Ciebie- należałoby zrobić, aby tajemnice pogrzebane w tych górach mogły ujrzeć światło dzienne i rozwiać wszelkie spekulacje?


Cieszy mnie, że odkrywasz piękno tego zakątka jakim są Góry Sowie. Ja poznawałem je praktycznie od urodzenia a nawet ciut wcześniej, bo moja mama będąc w ciąży też po nich wędrowała. Nadal je odkrywam i ciągle potrafią mnie one czymś niezwykłym zaskoczyć. Poza tym- jak już wcześniej wspominałem- jestem z nimi związany genetycznie. Moja praca jako leśnika, również była umiejscowiona na tym obszarze, bowiem teren kompleksów Osówka- Włodarz- Moszna i Soboń, podlegał mi administracyjnie. Wróćmy jednak do podstawowego pytania - tak, nadal jestem mieszkańcem Gór Sowich i nie mam zamiaru tych stron opuścić, tym bardziej uciec za granicę. Tu jest po prostu mój dom, tu są moje korzenie. A jeżeli zaś chodzi o tajemnice w nich pogrzebane, aby mogły ujrzeć światło dzienne i rozwiać wszystkie spekulacje? Tomku- zadałeś pytanie chyba z dziedziny metafizyki. A tak na serio, to zadaję je sobie już od 18 lat - czyli od momentu, gdy zająłem się na dobre badaniem historii mojej rodziny i okolicy. To było od czasu, gdy na temat tajemnic Riese wydane były może dwie książki i parę publikacji w czasopismach, kiedy jeszcze internet był w powijakach. Spotykałem wtedy nie raz w terenie „wielkich" znawców tego tematu- tak ich nazwę. Nie będę wymieniał nazwisk bo uważam, że nie warto. Pamiętam, ze moja obecność kłuła ich w oczy - bo jak taki małolat i leszcz może podważać ich teorie - nawet te sprawdzone- jak wkroczenie wojsk radzieckich w teren Gór Sowich na przełomie lutego i marca, gdzie ja wtedy już im mówiłem, że wojska "wyzwoleńcze" weszły w okolice Wałbrzych dzień przed zakończeniem wojny - a wiedziałem to od babci - ale wtedy nikt mi w to nie wierzył. Dzisiaj wiemy, ze to była prawda. Uczestniczyłem w wielu akcjach „badawczych" właśnie tych „wielkich" pań i panów, gdzie i tak zawsze odgrzewali te same znane i wydeptane tematy. Łączyło ich jedno - chęć medialnej sławy, zarobków i renoma, a fakty i historia, to były dla nich aspekty mało istotne. Pytasz, co zrobić, aby prawda wyszła na jaw. Myśle, że to jest możliwe tylko wtedy, kiedy za jej odkrywanie wezmą się pasjonaci na tyle niezależni i uczciwi, aby poświęcić się temu do końca. Ludzie, dla których odkrywanie tej tajemnicy stanie się celem, a nie sposobem na zarabianie. Najważniejsze jest, aby dzielić się tym, co każdy z nas znajdzie i rozmawiać o tym, a nie tą wiedzą jedynie handlować. Jestem współzałożycielem jednej z dłużej działających grup poszukiwawczych w tym terenie a także drugiego stowarzyszenia pod nazwą „ Wałbrzyska Grupa Sztolniowa”. Jedno, co nas różni od pozostałych to, że nieustannie jesteśmy grupą przyjaciół i dobrych znajomych, których łączy wspólna pasja i zamiłowanie do historii. Cały czas uważam, że tylko praca u podstaw i umiejętność analizy faktów z wykorzystaniem wiedzy pozwoli poznać prawdę. Ale to trzeba robić metodycznie krok po kroku - z cierpliwością i otwartym umysłem.


Mamy XXI wiek. Żyjemy w epoce szybkiego przepływu informacji, posiadamy nieograniczony dostęp do wiedzy dzięki internetowi. Granice państwowe przekracza się dzisiaj o wiele łatwiej. Poszukiwacze wszelkich tajemnic dysponują profesjonalnym sprzętem oraz wyposażeniem, umożliwiającym dość ryzykowne eskapady. Na jakie jednak niebezpieczeństwa jest narażony eksplorator, który chce za wszelką cenę odkryć tajemnice Kompleksu Riese?

Zagrożenia są - tak jak w każdej eksploracji, a zwłaszcza dotyczących obiektów wojennych. Nigdy nie możemy być pewni, co w danym miejscu możemy znaleźć i co nam może zagrozić - od najzwyklejszych niebezpieczeństw czysto konstrukcyjnych, górniczych, jak i związanych z degradacją urządzeń- teoretycznie, to wszystko może być zagrożeniem dla życia. Oprócz tego, nigdy nie możemy być pewni, czy przypadkiem - jak uda nam się odkryć jakiś nowy obiekt- czy nie będzie zabezpieczony jakąś "niespodzianką" wybuchową, lub nie znajdziemy jakiegoś składu chemicznego. Mimo dostępnego sprzętu i doświadczenia - są to zagrożenia bardzo realne i stale to niebezpieczeństwo wisi nad głową. Nie wiem, czy pytając o zagrożenia miałeś też na myśli czynnik ludzki, tj. tak zwanych "strażników" i legendy o nich... Wydaję mi się, że w czasach dzisiejszych nie ma już z ich strony zagrożenia, bo to, co możemy odkryć, stanowi już raczej tylko wartość historyczną i sentymentalną - zresztą i tak dla wąskiego grona zainteresowanych. A co do zagrożeń psychicznych - to zawsze na nie spoglądam z przymróżeniem oka, ale znając dość dobrze nasze środowisko eksploratorów - poszukiwaczy; myślę że jednak ono jest i to bardzo duże. Niektórzy zaczynają wierzyć zbyt mocno w bajki, które sami wymyślają, inni po wejściu do sztolni wychodzą siwi i całkiem odmienieni, bo widzieli "duchy" przeszłości... Najczęściej wariujemy poprzez własne wymyślone demony, które zatruwają nasze życie, a obecność w Riese, często oddala racjonalne myślenie. Powiem ci, ze ja też mam swoje wnioski, wizje, hipotezy, jednak jakoś nadal nie dostrzegam zielonych ludzików, wilkołaków i latających talerzy. Pozdrawiam wszystkich swym odwiecznym: Darz Bór.
Dziękując Tobie za tę rozmowę, dodam jeszcze, że problemem nie jest przyjęcie pewnych hipotez, nawet tych najbardziej nieprawdopodobnych i szukanie dowodów na ich poparcie, lecz permanentne dogmatyzowanie takich teorii. Są ku temu różne pobudki, o których wspominałeś. I zawsze będą tacy ludzie, którzy żerując na naiwności drugich, będą zbijać kapitał. Co ciekawe, w tych kwestiach nawet wzajemni dotychczasowi adwersarze potrafią zjednoczyć siły. A co do „strażników”… ten temat wart jest całkiem osobnej opowieści.

_________________________________________

Grzegorz Borensztajn, rocznik 1978. Wnuk więźnia AL Riese Szyi Borensztajna i Gerdy Hauck wałbrzyskiej Niemki. Mieszka w Głuszycy. "

Dzięki Tomek za stworzenie takiego "czegoś", nie przypuszczałem, że tak fajnie wyjdzie.





ZAMEK GRODNO - jakiego nie widzieliśmy

  SERDECZNIE ZAPRASZAM WSZYSTKICH NA NIECODZIENNE WYDARZENIE: http://walbrzych.naszemiasto.pl/artykul/galeria/2079702,premiera-w-walimiu-zobaczcie-film-zima-w-lesie-z-1937-roku,id,t.html#acdccd93642ac162,1,3,6

 będzie to ciekawe widowisko, bo dane nam będzie zobaczyć nasz wspaniały Zamek Grodno w Zagórzu jakim Go nie znaliśmy i jaki był kiedyś

Zapraszam

p.s. Łukaszu więcej proszę takich perełek :)