"
WYRASTAŁEM W CIENIU RIESE
Historia rodziny Grzegorza
Borensztajna mogłaby zainspirować niejednego reżysera, który
mając odrobinę wyobraźni stworzyłby niezwykły film, w którym
ludzkie dramaty, miłość, rozpacz i nadzieja tworzyłyby niezwykły
obraz. Byłaby to opowieść nieprawdopodobna dla wielu z nas, bowiem
najczęściej nasza wiedza o historii zatrzymuje się na wymaganym
minimum. Czasami i to minimum zdaje się być sferą nie do zdobycia.
W czasach, w jakich obecnie żyjemy, wyobraźnia odbiorcy jest
kształtowana przez obrazy, a nie przez słowa czy litery. Obrazem
potrafimy zdobyć widza, nawet jeśli dajemy mu temat wyssany z
palca, obcy. Tak wiele zależy od pomysłowości reżysera, który
swoje artystyczne fantazje potrafi sprzedać całemu światu
Dlatego ten film miałby tę
przewagę, że ukazałby historię, która wydarzyła się
naprawdę...
Jesteś osobą, która Drugą
Wojnę Światową ma niejako we krwi. Pomijając fakt, iż
wychowywałeś się tu, w Górach Sowich- w cieniu Kompleksu Riese,
to również Twoja rodzina jest z tym miejscem szczególnie
związana..
W rozmowach ze znajomymi,
interesującymi się tematem historią ostatniej wojny, jak i
tematyką Kompleksu Riese, zawsze na początku znajomości mówię,
że jestem genetycznie skażonym i napiętnowanym jak mało kto tą
tematyką. Masz rację- nie ma chyba na
chwilę obecną na terenie Gór Sowich osoby, która tę historię
miała tak głęboko w sobie jak ja. Riese- historia przedwojenna,
wojenna i powojenna mojej rodziny związana jest z tym obszarem choć
przebiegała dwutorowo. Jestem tubylcem, nie mam przodków którzy tu
przybyli po wojnie. Oni tu byli cały czas, odkąd to wszystko się
zaczęło. Mój Dziadek- robotnik obozu pracy i zagłady Auschwitz,
został przeniesiony potem do Gross -Rosen. Wyzwolenie zastało Go w
lazarecie w Kolcach koło Głuszycy. Natomiast Babcia, to była
rodowitą Niemka, jak to mówili, autochtonka - mieszkanka
Wałbrzycha, Od czasu wybuchu wojny przebywała w Głuszycy. Drugi
dziadek - nie miejscowy, ale za to historyk amator. Myślę, że z
tego powodu Riese mam we krwi, zostałem tym naznaczony. W dodatku
życie i przeżycia moich dziadków stygmatyzuje całe moje podejście
do wszelkich zagadek historii - to takie znamię wyryte w mojej
świadomości i dlatego chcę odkrywać moją małą historię...
Zresztą, sam wiesz, że temat ten to jedna wielka niedokończona
rozmowa…
Tak, to prawda. Historia Twojej
rodziny niemal kwalifikuje się na scenariusz filmowy. Niecodziennie
spotyka się takie sytuacje napisane prze życie. Często szukamy
tematów na dobrą opowieść i równie często dobre opowieści
banalizujemy. Dla mnie Riese- dla kogoś, kto się tym interesuje
dopiero od kilkunastu lat- to wiedza zawarta w informacjach
historyków, spekulacjach poszukiwaczy i legendach dziennikarzy, a
także namacalne pozostałości w Górach Sowich. Ty w tym
wyrastałeś. Miałeś to na co dzień od zawsze. Wracając do Twoich
dziadków, co sprawiło, że ich drogi się połączyły?
Fakt, że zostali małżeństwem
zawsze będzie dla mnie wielką zagadką. Mówi się, że miłość
nie zna granic, ale nie wiem czy tak wtedy było. Niestety, nie
zdążyłem już o to spytać wprost Babci. Wszystko, co wtedy zaszło
było całkowicie inne i chyba niespotykane. Moja Babcia- Niemka
ewangeliczka, Dziadek- żyd, który przez wojnę i przez to, przez co
przeszedł, stracił wiarę i nie praktykował. Oni spotkali się tuż
po wyzwoleniu w Wustegiersdorf, czyli w Głuszycy. Babcia ponoć
skierowana została do pomocy przy więźniach opuszczających swe
obozy pracy i lazarety, których trapił tyfus i dur. Tak na
marginesie, to wiele więźniów, których śmierć przypisujemy
niemieckim oprawcom umarło, niestety, w pierwszych dniach swojej
wolności i jak to było z radziecką władzą - ich śmierć nie
została niegdzie odnotowana. Dlatego wiele rodzin nigdy po w po
wojnie nie dowiedziało się gdzie spoczywają ich krewni. A
przyczyną ich śmierci był chociażby ciepły chleb, podany przez
żołnierzy radzieckich, który spowodował skręt kiszek...
Wracając do dziadków - wierzę w tę historię, że właśnie się
poznali w szpitalu (obecne gimnazjum w Głuszycy) gdzie Babcia
opiekowała się chorymi oswobodzonymi robotnikami. Dziadek został w
Głuszycy bo nie miał gdzie już wracać Był przekonany, że cała
Jego rodzina nie przeżyła wojny, otworzył warsztat szewski, a
Babcia z nim została - tutaj był jej dom, praca, przeszłość i
przyszłość. Wyszła za mąż i nie musiała wyjeżdżać ze swej
ojczyzny. Pewnie przez wiele lat zastanawiała się, czy to był
dobry wybór. Ale gdyby nie Oni, to mnie by nie było.
To prawda, że dzieje naszych
przodków często dla nas samych są niezrozumiałe. Nie potrafimy
wytłumaczyć pewnych rzeczy. Ale z drugiej strony, to łatwo jest
nam oceniać po faktach. Tak jak wspominałeś- miłość nie ma
barier, ani granic. Miłość żydowskiego więźnia, którego koniec
tej straszliwej wojny zastał w Arbeitslager Doernhau (Kolce koło
Głuszycy) do niemieckiej dziewczyny, która nie zdawała sobie, być
może, sprawy z koszmaru, który rozgrywał się nieopodal za oknem
jej domu. Chyba oboje, jeszcze siebie nie znając, nigdy by nie
zakładali, że tak się stanie. Życie pokazało, że jest inaczej.
A jak Ty w tym wszystkim się odnajdywałeś? Mam tu na myśli
pytania, które zadaje ciekawy świata człowiek, dorastający w
takich okolicznościach. Czy dzieje dziadków wpłynęły na to, że
interesujesz się historią, eksploracją?
Wiesz.. nie zastanawiałem się
nad tym czy te historie są niezrozumiałe. Ja nie poznałem ich na
tyle aby do końca odczytać ich historię i żeby to zrozumieć.
Dziadek zmarł zanim przyszedłem na ten świat, Babcia umarła w
2007 roku, ale i jej nie zdążyłem zadać wszystkich dręczących
mnie pytań. Pozostały niedomówienia. Dziadka znałem tylko z
opowiadań mego taty, babci i paru postronnych ludzi. Jedyną zagadką
dla mnie było to, jak się poznali i jak się w sobie zakochali -
dwa inne światy. Z jednym nie mogę się zgodzić. Moja babcia nie
należała do tych Niemców, którzy nie wiedzieli, co się dzieje za
oknem - sama należała do kobiecych hufców pracy dla niemieckich
dziewcząt i w czasie wojny pracowała przy obozach dla robotników.
Zresztą o Jej doświadczeniach wojennych można napisać inną
historię. Natomiast ja sam- jako wnuczek Niemki i Żyda, powiem
szczerze radziłem sobie z tym i nadal radzę, chociaż teraz jest
prościej - nie boję się o tym mówić, nie wstydzę się swego
pochodzenia i przodków, choć często z tego powodu miałem
przykrości i pewnie podobne jakie mieli moi dziadkowie. Często
zadawałem sobie pytanie kim jestem, gdzie powinienem być i pytałem
o to Babcię, rodziców i swoje sumienie. Koniec końców odpowiedź
była ta sama: JESTEM POLAKIEM, wolnym Polakiem. Nie jestem Żydem,
ani Niemcem. Po prostu jestem Polakiem stąd- z odrodzonego Dolnego
Śląska. A wracając do moich Dziadków, to babcia odpowiadała na
pytanie kim jest zawsze z wielkim strachem, żalem i bólem - bo
praktycznie do końca życia żyła z wyrytym piętnem lokalnych
ludzi. "Patrz na tą Niemrę, Helga taka"- pokazywali Ją
palcami niektórzy, a władze PRL-u też nie ułatwiały życia.
Polska Ludowa najchętniej pozbyła by się takiej osoby, która
jednak z własnej woli przyjęła obywatelstwo polskie i stała się
Polką, a do tego wychowała trzech synów na dumnych ze swych barw
patriotów polskich. Dla władz również dziadek pozostał
niewygodnym żydem i w dodatku prywaciarzem. Z tego powodu mego tatę
wyrzucili z technikum, a i mnie z powodu pochodzenia Dziadka,
wyzywali w szkole od żydków. Ale powiem ci, iż zauważyłem jedną
ciekawą sprawę z moim nazwiskiem. Historyk wie że jest żydowskie,
a zwykli ludzie myślą że niemieckie i tu jest całe sedno. W
naszej lokalnej społeczności, ci co myśleli że jestem z
pochodzenia Niemcem - widzieli we mnie kogoś lepszego od nich, a ci,
którzy widzieli we mnie żyda, to patrzyli z pogardą… fajna
zależność. Dlatego wiem, że życie i historia Dziadków wpłynęły
na mnie bardzo, wsiąkłem w ten klimat, w ich historię i w to co
ich ukształtowało, chciałem dowiedzieć się jak najwięcej.
Pytałem i słuchałem. Babcia dużo mi pokazywała i tłumaczyła,
tata pokazywał miejsca, które zaś pokazał mu Dziadek i które sam
znalazł. Następnie już zacząłem szukać sam...zresztą co innego
było robić mając takie korzenie i mieszkając w takim rejonie
pełnym obozów pracy, sztolni, tajemnic i wciąż nierozwiązanych
historii? - nic tylko kopać i poznawać moją małą ojczyznę. ...
Poruszyłeś Grzegorz, bardzo
ważną kwestię- tożsamość. Odpowiedź na pytanie "kim
jestem?"- być może jest łatwa dla kogoś, kto w pełni jest
umiejscowiony w danej populacji. Na pewno nieco inaczej rozumieją to
osoby, których przodkowie z różnych powodów zostali wpisani w
pewną nową rzeczywistość. Jako polski nacjonalista, wiem o tym,
że tożsamość, to coś więcej niż tylko pochodzenie i krew. To
także lojalność wobec większości, związanie się duchowe i
asymilacja. Nie można stosować marksistowskiej i hitlerowskiej
dialektyki wobec ludzi, bo prowadzi to całkowitej aberracji.
Tożsamość narodowa, to również określenie się przed samym sobą
kim się czuję i kim chce się być. Roman Dmowski pisał: "jestem
Polakiem, bo mam obowiązki polskie". To stawia każdego z nas w
jednym szeregu, jeśli tylko słowa te mają dla nas głębsze
znaczenie.
Poruszyłem tą kwestię chyba z
premedytacją, bo te pytanie, które zadałeś towarzyszy mi całe
moje życie i nie ważne czy dotyczyło to lat przedszkolnych i
szkolnych, czy współczesności. Teraz mam 35 lat - czasy się
zmieniły, ale pytanie o moją tożsamość tym kim jestem i skąd
cały czas wisi gdzieś na moją głową. Dziwne, ale cały czas
czuję, że większość ludzi których spotykam na drodze odbierają
mnie jak "obcego", nie mówią, nie piszą "ale z
ciebie dobry patriota, oby takich Polaków było więcej", tylko
prawie wprost: "ty jesteś Niemcem tak?”. A bardziej rozeznani
w nazwiskach: „nie, ty to Żyd?!". Czasami mam po prostu tego
dość, nie chce mi się już tego tłumaczyć, że jestem Polakiem i
całego siebie oddam za Polskę - znam wartość bycia patriotą i
żyję historią mojej Ojczyzny- bo nie ma takiej drugiej narodowości
w Europie jak Polacy. Powtarzam z uporem maniaka - ja jestem Polakiem
- mój Tata to Polak, Mama - Polka z takimi korzeniami jak niektórzy
chwalący się pochodzeniem by takie chcieli posiadać. Moi
Dziadkowie ze strony mamy, to Polacy z dziada pradziada, Z ust Babci
Gerdy- mamy mojego Ojca- nigdy nie usłyszałem że jest Niemką -
tylko Polką, po prostu została u siebie w swojej małej ojczyźnie
i to właśnie głównie Ona - Niemka wpajała mojemu Ojcu, co to
jest patriotyzm. Dziadek- urodzony w Polsce Żyd- myślał podobnie.
Dlatego ja nie jestem Żydem, nie jestem Niemcem jestem tylko
POLAKIEM. Żyję tu, urodziłem się tutaj, mieszkam i chyba umrę w
Górach Sowich. Codziennie poznaję historię i w jakiś sposób ją
tworzę. Nie historię Niemiec, nie Izraela, ale historię Polski.
Taka ciekawostka: pochodzenie Babci umożliwiało mojemu Tacie
uzyskanie paszportu niemieckiego i nawet nachalnie mu to proponowali,
ale on nie chciał. Zawsze podkreśla, że jest Polakiem, a w latach
80-tych ubiegłego wieku działał w „Solidarności”. Żydem -
nawet jakbym chciał nim być - nie da rady. Dziadek nie mógł mi
przekazać pochodzenia - bo to żeby być Żydem, krew musi przekazać
Żydówka. Cóż mogę powiedzieć - konkluzja jest prosta: ciężko
być Polakiem wśród "prawdziwych" Polaków...
Problem, który poruszyłeś
jest o tyle istotny, że wraz z obniżeniem poziomu kultury polskiej
oraz świadomości, większość społeczeństwa reaguje w sposób
emocjonalny oraz instynktowny. Szczególnie w kwestiach narodowości.
To dlatego tak wielu ludzi woli patrzeć na Ciebie przez Twoje
pochodzenie. To nie wymaga myślenia. Wygodniej im zakładać, że
jesteś kimś obcym, a nie to kim jesteś naprawdę, kim się czujesz
sercem i duszą. Powiem Ci, że poznałem kilka osób, które miały
podobne doświadczenia, ale ich zdecydowana postawa- niezmienne
przekonanie o byciu Polakiem, sprawiła, że tzw. polactwo, nie było
w stanie osłabić ich patriotyzmu. Nota bene- po uczynkach poznajemy
kto jest kim. Dlatego ci Polacy, którzy stali się nimi z własnego
wyboru- wpisani trwale juz w naszą tożsamość- nadal nimi są i
będą. Wracając jeszcze do Twojego dziadka.. przeżył AL Riese,
pozostał na tych ziemiach... w jakim stopniu odcisnęło się na nim
to piętno tego piekła? Bo przecież obozy Riese, to w sumie ostatni
etap tej wojennej gehenny?
Co do losów mojego dziadka mogę
się tylko oprzeć na wspomnieniach przekazanych mi przez tatę i
odpowiedziach na pytania zadawane mojej Babci. Bardzo żałuję, że
dziadek nie dożył mego przyjścia na świat. Dziadek- Szyja
Borensztajn urodził się w Myszkowie. Przed wojną zdążył założyć
rodzinę a mieszkał później w kamienicy na Małym Rynku w
Częstochowie, której był właścicielem, tuż pod Jasną Górą.
Będąc z zawodu szewcem prowadził zakład, miał trzech synów.
Należał raczej do zamożnych ludzi. W czasie wojny trafił wraz z
całą rodziną do getta w Częstochowie, gdzie był świadkiem
śmierci swoich bliskich. Z getta trafił do obozu Auschwitz i tu
chyba stała się najstraszniejsza rzecz w jego życiu, rozdzielili
Go z rodziną. Żona i synowie trafili najprawdopodobniej od razu do
gazu, podobno jednego syna rozstrzelano na Jego oczach. Wtedy to
chyba stracił wiarę w Boga... Po krótkim epizodzie w Oświęcimiu
zostaje przeniesiony do nowo tworzonego obozu Auschwitz II - mało
kto wie, ale to była pierwsza nazwa obozu w Rogoźnicy czyli w Gross
-Rosen, tu na Dolnym Śląsku pod Strzegomiem. Tam, aby przeżyć
zgłaszał się do każdej niemalże pracy. Pewnego razu hitlerowcy
szukali kowali i ślusarzy do jakiś robót blacharskich (możliwe,
że chodziło o jakieś części pojazdów wojskowych) i dziadek
zgłosił się do tej pracy- potrafił w końcu władać młotkiem.
To chyba Go uratowało, bo jeden z nadzorujących SS- manów
przyglądał się Jego pracy i w pewnym momencie podszedł mówiąc
mu, że nie jest kowalem bo inaczej bije młotkiem. Dziadek mu
odpowiedział, że jest szewcem - tak zaczął naprawiać buty w
obozie i strażnikom i innym więźniom. Dziadek stał się więźniem
kilku podobozów związanych z AL Riese, przez to że ciągnął Go
za sobą właśnie ten SS-man. Widocznie musiał być jakimś
decyzyjnym oficerem. Dziadek najdłużej „zabawił" w
kompleksie Ludwigsdorf- obecnie są to Ludwikowice Kłodzkie- w
fabryce amunicji i tam widział ludzi zabarwionych na różne kolory,
pracujących w tych obiektach. Tam też spotkał swego brata, który
później zginął - Dziadek wiedział nawet gdzie był pochowany -
pokazywał te miejsce memu tacie w 1968 roku. Później dziadka
przenosili do różnych obozów pracy na terenie kompleksów
rozmieszczonych w górach. Ewakuacji i wymarszu udało się Mu
uniknąć również dzięki temu SS-manowi, który skierował Dziadka
do lazaretu w Kolcach- nazywanym potocznie umieralnią- aby mógł
doczekać wyzwolenia. Wojna chyba nie skończyła się dla Dziadka w
dniu 8 maja 1945 roku. Radzieckie wojsko dało wyzwolonym gorący
chleb do jedzenia i wielu z nich wtedy umarło na skręt kiszek, a
innych powoli wykańczał tyfus i dur brzuszny Dziadek trafił do
szpitala w Głuszycy (obecne budynek gimnazjum) i tam poznał właśnie
Babcię. Czemu został - a gdzie miał iść? Cała rodzina zginęła,
nikt nie ocalał, nowe władze oznajmiły mu, że nie ma do czego
wracać - bo już nie jest właścicielem swojej kamienicy - bo teraz
wszystko jest państwa, więc został na Ziemiach Odzyskanych,
budując nową miłość, nowe życie od podstaw. Zamieszkał z
babcią w mieszkaniu, gdzie miał swój warsztat szewski ( do tej
pory ludzie pamiętają, że najlepsze buty robił Borensztajn),
szkolił czeladników i znów miał trzech synów, którym dał na
imię tak samo jak tym których już nie miał... Wojna - odbiła się
na nim wielkim piętnem i nie chodzi tu o zdrowie fizyczne. Ponoć
był człowiekiem bardzo skrytym, cichym i małomównym, dla swoich
synów surowym i wymagającym. W sumie chyba mój tata miał z nim
najlepszy kontakt, zresztą pomagał Mu w warsztacie a dziadek uczył
go rzemiosła. Z opowiadań ojca wynika tylko, że Dziadek się
ożywiał i długo rozmawiał jak odwiedzał Go inny więzień i
towarzysze niedoli. Wtedy też i mój tata dowiadywał się co nieco.
Dopiero niedługo przed swoją śmiercią, zabierał Dziadek tatę na
wycieczki w teren, gdzie pokazywał miejsca, w których przebywał
jako więzień, pokazywał miejsca cierpienia oraz pochówku
współwięźniów. W późniejszych latach szukał długo informacji
na temat członków swojej rodziny. Odnalazł tylko siostrę - reszta
zginęła... Świadomość okrucieństw wojny, nie pozwoliła chyba
Mu do ostatnich dni jego życia zasnąć spokojnie w łóżku. Demony
Riese były zawsze obok... Tak na co dzień, to był rzetelny w
pracy, skąpy w uczuciach, cichy i małomówny, zawsze z
przewiercającym badawczym i czujnym spojrzeniem - tak zapamiętała
Go rodzina i mieszkańcy Głuszycy.
Demony Riese.. spotykałem się
z tym określeniem kilka razy. Dzisiaj mamy wiele hipotez odnośnie
przeznaczenia i prac w kompleksach Gór Sowich. Czy Dziadek miał
świadomość tego, co się dzieje w tym miejscu, w którym
przebywał? Mam tu na myśli samo Riese jak i kompleks w
Ludwikowicach Kłodzkich.
Ciężko teraz powiedzieć, czy
dziadek zdawał sobie sprawę z tego w czym uczestniczył i co robił,
przede wszystkim dlatego, że była bardzo duża rotacja była i
często ich przewozili w różne miejsca. Dziadek najdłużej
przebywał w Ludwikowicach Kłodzkich w fabrykach Nobel AG. Tam
pracował przy produkcji amunicji. Potwierdził fakt, że ludzie tam
pracujący mieli przebarwienia - wyraźny niebieski, albo żółty
wpadający w pomarańcz i biały. Najgorzej mieli ci, co byli
pomarańczowi - wiadomo było, że oni już „zostawali w pobliskim
lesie". Nie było tajemnicy w tym, co tam robili - była to
amunicja różnego kalibru - tradycyjna prochowa i z innymi
wspomagaczami. Część pracowała w kopalni. Dziadek krótko
pracował również gdzieś w rejonie Osówki - ale z opowiadań
bardziej by pasowało, że w rejonie tzw. "oślej łączki"
- jest to dolina między Zimną Wodą (Kaltwasser), a główną drogą
przez las na Osówkę. Niestety, mało o tym opowiadał- wręcz nie
chciał. Wspominał tylko, że już pod koniec wojny przez parę dni
jeździł ciężarówką z obozu w rejonie Kolc w stronę Jugowic. Od
wiaduktu kolejowego w Jedlince jechał około pięć minut w stronę
Jugowic (Hausdorf). Następnie wysiadali i po lewej stronie drogi
pracowali w niedużej sztolni. To tam właśnie zapadł na "chorobę"
i jego "opiekun"- oficer niemiecki- wysłał Go do
"szpitala" w Kolcach - gdzie miał dożyć zbliżającego
się wyzwolenia... Prawda jest taka, że żaden z nich, żaden z
więźniów nie wiedział co robi. Pracowali na danych odcinkach i
przenoszeni byli w różne sektory, nie mogąc się przy tym się
kontaktować z innymi więźniami z innych podobozów. O tym też
niekiedy opowiadali ci, którzy przeżyli - dziadek nazywał ich
gadaczami - bo gadali po to, aby ktoś ich słuchał... Dziadek
chciał o tym zapomnieć i tyle. Ból i strach tłumił w sobie do
końca życia...
My nie przeżyliśmy takiego
koszmaru. Nasze pokolenie tego często nie pojmuje- nie rozumie, że
można żyć w ciągłym strachu, silniejszym od czegokolwiek innego.
Jest to strach niewytłumaczalny i często niezrozumiały przez
otoczenie. W wielu wspomnieniach więźniów- zarówno obozów
koncentracyjnych, łagrów jak i osadzonych na długoletnie wyroki-
pojawia się syndrom tego zjawiska, nad którym de facto nie da się
zapanować. A jak w tym wszystkim się odnajdywała Twoja Babcia? Jak
przyjęła nową rzeczywistość po 1945 roku?
Babcia Gerda była osobą, która
potrafiła wprost opowiadać o swoim życiu Była bardzo otwarta,
mimo przykrości jakie Ją spotykały w latach powojennych. Była
Niemką- a Niemiec to zło... Wracając do początków - babcia
urodziła się w Wałbrzychu i mieszkała od urodzenia w Glinniku na
tzw. Czarnym Osiedlu - do tej pory stoi tam jej rodzinny dom. Tata
babci był starszym sztygarem w kopalni, a do tego posiadali młyn -
już nie istniejący niedaleko kościółka w Glinniku. Babcia wraz z
siostrą wychowywały się w przyzwoitych warunkach - bo mieli dobrze
sytuowaną rodzinę, babcia chodziła do szkoły ogrodniczej i z tego
powodu trafiła do Głuszycy, gdzie miała praktyki u ogrodnika. W
1938 roku poznała młodego inżyniera, związanego z drążeniem
sztolni w okolicach Głuszycy. Ich przyjaźń trwała do 1943 roku,
kiedy to ostatecznie owy inżynier pożegnał się z babcią, która
wtedy zrozumiała znaczenie tajemnicy Riese. Wiedzieli, że nigdy
więcej się nie spotkają. Strach przed tymi tajemnicami był tak
duży, że Babcia odważyła się wejść do lasów w pobliżu
kompleksów dopiero w 1946 roku. Jak wiem, ona sama w sposób
szczególnie osobisty odebrała czas wojny. Często była blisko
więźniów, robotników przymusowych i straceńców z obozów
zagłady... Sama zmuszona była do prac na rzecz III Rzeszy -
należała do dziewczęcych hufców pracy i z tego powodu pracowała
na linii tramwajowej na Śląsku w Zabrzu jako kontrolerka i
konduktorka. Pracowała w Raszówce koło Kamiennej Góry przy
składaniu moździerzy, a na koniec wojny znów u swego ogrodnika.
Często spała w barakach, gdzie za ścianą byli więźniowie z
obozów ( tak było w Raszówce) i mówiła, że nawet dostawali
mniej jedzenia od nich... Samo wyzwolenie zastało Ją w rodzinnym
domu w Wałbrzychu. Wieczorem, 8 maja 1945 roku, zapukali do nich
radzieccy żołnierze i kazali im się pakować, bo rano ich
wysiedlają. Na szczęście nazajutrz już było po wojnie, choć nie
dla wszystkich się ona skończyła… Pierwsze lata były dla Babci
bardzo ciężkie. Wysiedlenia, walka z ludnością napływową o
swoją godność, w międzyczasie wysiedlenie jej siostry, a później
moich pradziadków. Babcia została, bo już wtedy była żoną
mojego Dziadka. Mimo tego, że starała się szybko zasymilować do
nowej rzeczywistości, nowej ojczyzny; to na każdym kroku dawali jej
odczuć że jest Niemką. Ta sytuacja zaczęła się zmieniać
dopiero wraz z końcem lat pięćdziesiątych i w sześćdziesiątych-
wtedy nagle stała się osobą pożądaną w środowisku. Jak trzeba
było tłumaczyć księgi i dokumenty dla urzędu, napisać listy.
Babcia nigdy nie skarżyła się na swój los, widziała wiele i
wiele chciała przekazać. Niestety, ja za późno zacząłem się
tym interesować a Babcię zmogła choroba - jak zawsze bywa już,
takie osoby odchodzą zbyt szybko...
….a my często zbyt późno
orientujemy się, że tracimy kogoś wyjątkowego, że teraz dopiero
jesteśmy na tyle dojrzali, aby należycie docenić, zrozumieć i
wyciągnąć wnioski. I bardzo nam wtedy brakuje tej Osoby. Jedynym
pocieszeniem pozostaje chyba nasza pamięć oraz próba odtworzenia
tych opowieści- przeniesienia ich w świat naszych poszukiwań,
kiedy idziemy po śladach tamtych wspomnień. Nadal jesteś
mieszkańcem Gór Sowich, natomiast ja odkrywam nieustannie walory
krajoznawcze i historyczne tego zakątka. Co- według Ciebie-
należałoby zrobić, aby tajemnice pogrzebane w tych górach mogły
ujrzeć światło dzienne i rozwiać wszelkie spekulacje?
Cieszy mnie, że odkrywasz piękno
tego zakątka jakim są Góry Sowie. Ja poznawałem je praktycznie od
urodzenia a nawet ciut wcześniej, bo moja mama będąc w ciąży też
po nich wędrowała. Nadal je odkrywam i ciągle potrafią mnie one
czymś niezwykłym zaskoczyć. Poza tym- jak już wcześniej
wspominałem- jestem z nimi związany genetycznie. Moja praca jako
leśnika, również była umiejscowiona na tym obszarze, bowiem teren
kompleksów Osówka- Włodarz- Moszna i Soboń, podlegał mi
administracyjnie. Wróćmy jednak do podstawowego pytania - tak,
nadal jestem mieszkańcem Gór Sowich i nie mam zamiaru tych stron
opuścić, tym bardziej uciec za granicę. Tu jest po prostu mój
dom, tu są moje korzenie. A jeżeli zaś chodzi o tajemnice w nich
pogrzebane, aby mogły ujrzeć światło dzienne i rozwiać wszystkie
spekulacje? Tomku- zadałeś pytanie chyba z dziedziny metafizyki. A
tak na serio, to zadaję je sobie już od 18 lat - czyli od momentu,
gdy zająłem się na dobre badaniem historii mojej rodziny i
okolicy. To było od czasu, gdy na temat tajemnic Riese wydane były
może dwie książki i parę publikacji w czasopismach, kiedy jeszcze
internet był w powijakach. Spotykałem wtedy nie raz w terenie
„wielkich" znawców tego tematu- tak ich nazwę. Nie będę
wymieniał nazwisk bo uważam, że nie warto. Pamiętam, ze moja
obecność kłuła ich w oczy - bo jak taki małolat i leszcz może
podważać ich teorie - nawet te sprawdzone- jak wkroczenie wojsk
radzieckich w teren Gór Sowich na przełomie lutego i marca, gdzie
ja wtedy już im mówiłem, że wojska "wyzwoleńcze"
weszły w okolice Wałbrzych dzień przed zakończeniem wojny - a
wiedziałem to od babci - ale wtedy nikt mi w to nie wierzył.
Dzisiaj wiemy, ze to była prawda. Uczestniczyłem w wielu akcjach
„badawczych" właśnie tych „wielkich" pań i panów,
gdzie i tak zawsze odgrzewali te same znane i wydeptane tematy.
Łączyło ich jedno - chęć medialnej sławy, zarobków i renoma, a
fakty i historia, to były dla nich aspekty mało istotne. Pytasz, co
zrobić, aby prawda wyszła na jaw. Myśle, że to jest możliwe
tylko wtedy, kiedy za jej odkrywanie wezmą się pasjonaci na tyle
niezależni i uczciwi, aby poświęcić się temu do końca. Ludzie,
dla których odkrywanie tej tajemnicy stanie się celem, a nie
sposobem na zarabianie. Najważniejsze jest, aby dzielić się tym,
co każdy z nas znajdzie i rozmawiać o tym, a nie tą wiedzą
jedynie handlować. Jestem współzałożycielem jednej z dłużej
działających grup poszukiwawczych w tym terenie a także drugiego
stowarzyszenia pod nazwą „ Wałbrzyska Grupa Sztolniowa”. Jedno,
co nas różni od pozostałych to, że nieustannie jesteśmy grupą
przyjaciół i dobrych znajomych, których łączy wspólna pasja i
zamiłowanie do historii. Cały czas uważam, że tylko praca u
podstaw i umiejętność analizy faktów z wykorzystaniem wiedzy
pozwoli poznać prawdę. Ale to trzeba robić metodycznie krok po
kroku - z cierpliwością i otwartym umysłem.
Mamy XXI wiek. Żyjemy w epoce
szybkiego przepływu informacji, posiadamy nieograniczony dostęp do
wiedzy dzięki internetowi. Granice państwowe przekracza się
dzisiaj o wiele łatwiej. Poszukiwacze wszelkich tajemnic dysponują
profesjonalnym sprzętem oraz wyposażeniem, umożliwiającym dość
ryzykowne eskapady. Na jakie jednak niebezpieczeństwa jest narażony
eksplorator, który chce za wszelką cenę odkryć tajemnice
Kompleksu Riese?
Zagrożenia są - tak jak w każdej
eksploracji, a zwłaszcza dotyczących obiektów wojennych. Nigdy nie
możemy być pewni, co w danym miejscu możemy znaleźć i co nam
może zagrozić - od najzwyklejszych niebezpieczeństw czysto
konstrukcyjnych, górniczych, jak i związanych z degradacją
urządzeń- teoretycznie, to wszystko może być zagrożeniem dla
życia. Oprócz tego, nigdy nie możemy być pewni, czy przypadkiem -
jak uda nam się odkryć jakiś nowy obiekt- czy nie będzie
zabezpieczony jakąś "niespodzianką" wybuchową, lub nie
znajdziemy jakiegoś składu chemicznego. Mimo dostępnego sprzętu i
doświadczenia - są to zagrożenia bardzo realne i stale to
niebezpieczeństwo wisi nad głową. Nie wiem, czy pytając o
zagrożenia miałeś też na myśli czynnik ludzki, tj. tak zwanych
"strażników" i legendy o nich... Wydaję mi się, że w
czasach dzisiejszych nie ma już z ich strony zagrożenia, bo to, co
możemy odkryć, stanowi już raczej tylko wartość historyczną i
sentymentalną - zresztą i tak dla wąskiego grona zainteresowanych.
A co do zagrożeń psychicznych - to zawsze na nie spoglądam z
przymróżeniem oka, ale znając dość dobrze nasze środowisko
eksploratorów - poszukiwaczy; myślę że jednak ono jest i to
bardzo duże. Niektórzy zaczynają wierzyć zbyt mocno w bajki,
które sami wymyślają, inni po wejściu do sztolni wychodzą siwi i
całkiem odmienieni, bo widzieli "duchy" przeszłości...
Najczęściej wariujemy poprzez własne wymyślone demony, które
zatruwają nasze życie, a obecność w Riese, często oddala
racjonalne myślenie. Powiem ci, ze ja też mam swoje wnioski, wizje,
hipotezy, jednak jakoś nadal nie dostrzegam zielonych ludzików,
wilkołaków i latających talerzy. Pozdrawiam wszystkich swym
odwiecznym: Darz Bór.
Dziękując Tobie za tę
rozmowę, dodam jeszcze, że problemem nie jest przyjęcie pewnych
hipotez, nawet tych najbardziej nieprawdopodobnych i szukanie dowodów
na ich poparcie, lecz permanentne dogmatyzowanie takich teorii. Są
ku temu różne pobudki, o których wspominałeś. I zawsze będą
tacy ludzie, którzy żerując na naiwności drugich, będą zbijać
kapitał. Co ciekawe, w tych kwestiach nawet wzajemni dotychczasowi
adwersarze potrafią zjednoczyć siły. A co do „strażników”…
ten temat wart jest całkiem osobnej opowieści.
_________________________________________
Grzegorz Borensztajn, rocznik
1978. Wnuk więźnia AL Riese Szyi Borensztajna i Gerdy Hauck
wałbrzyskiej Niemki. Mieszka w Głuszycy. "
Dzięki Tomek za stworzenie takiego "czegoś", nie przypuszczałem, że tak fajnie wyjdzie.